To naprawdę refleksja, choć tytuł brzmi nieco tendencyjnie.
 |
Źródło: http://s3.party.pl |
Niejednokrotnie przyznawałam się tutaj do tego, że nie do
końca zgadzam się z utartymi schematami nauczania, że nie bawi mnie mechaniczne
przyswajanie wiedzy i mnogość 5 i 6 ustawionych równym rzędem w dzienniku,
które są jak papierowe wojsko – wystarczy byle podmuch, by straciły znaczenie.
Nie ukrywam również, że miewam chwile lepsze i gorsze w swojej pracy. Staram
się jednak jak mogę.
A dziś chciałam napisać parę słów o przysłowiowej „kłodzie”,
którą rzucamy lub rzuca się nam pod nogi. A imię jej: podręcznik. Chociaż to dość
skromne określenie dla sześciu książek, jedenastu „ćwiczeniówek”, dwóch teczek,
pięciu płyt, czterech przewodników metodycznych i strony internetowej.
 |
Źródło: http://thumbs.dreamstime.com |
Zanim trafiłam do szkoły pracowałam i miałam praktyki
głównie w przedszkolach. Tam samodzielnie układałam (układało się) plany
miesięczne, dobierałam zadania, aktywności lub miałam przewodnik, a starsze dzieci
jedną czy dwie książeczki. Gdy trafiłam do szkoły, byłam w głębokim szoku. I
nie mam na myśli nawet tego, ile te dobroci ważą, ale… ile ich jest! Stare
porzekadło głosi, iż „od przybytku głowa nie boli”. Być może, jednak mnie
przyprawia o ból głowy. Cieszę się, że mam pozornie nieco mniej drukowania,
kserowania. Jednak ilość treści, rozkłady, różne zadania, które są przygotowane
dla dzieci nie zawsze pozwalają mi działać tak jak bym chciała i jak – uwaga! –
nauczono mnie na studiach. Wyszłam bowiem pełna entuzjazmu, pomysłów,
możliwości, a wpadłam w rutynę
„podręcznikowości” nim się spostrzegłam i ciągle
muszę się pilnować by do niej nie wrócić. Nie chcę jednak pisać, że podręczniki są złe.
Nie – „dorywczo” dają wiele możliwości,
pomysłów, warto sięgnąć, gdy brakuje nam chwili na przygotowanie czegoś innego,
mniej więcej dają nam poczucie systematyczności. Ale jest mi zwyczajnie szkoda –
mamy tyle książeczek, ćwiczeniówek itp., a przyznam, że części z nich
nie
używam. Oczywiście – są one podzielone na mniejsze części, nie korzysta się
jednocześnie z wszystkich. Ale z tych zwyczajnie przeznaczonych „na teraz”
kilka odłożyłam do półki i nie sięgamy po nie. Wolę 3 minuty patrzenia się w zbyt „dziecinną”
(jak mawiają moje dzieci) ilustrację zastąpić 3 minutami codziennego czytania
książeczek przyniesionych przez uczniów. Sama przygotowuję różne materiały lub
sięgam do Printoteki czy blogów edukacyjnych. Przeszukuję sieć i szukam
inspiracji. Tylko zostaje jedno pytanie:
Czy mi na pewno wolno dokonywać odstępstw
od podręcznikowych wytycznych?
Trudno. Zaryzykuję.
Komentarze
Prześlij komentarz